wtorek, 28 lutego 2017

Studia dzienne czy zaoczne? Cz.III- Indywidualny tryb studiów

Witajcie!

Kontynuując moją historię ze studiami, dziś napiszę Wam jak wylądowałam na studiach w indywidualnym trybie.

Wcześniej wspomniałam o tym, że dopiero co wróciłam na studia, na ostatni semestr przed obroną licencjacką. I tutaj właśnie pojawiła się kolejna niespodzianka.

Któregoś dni otrzymałam telefon z „mojej” byłej firmy z propozycją pracy. Jedna z osób w biurze zaszła w ciążę i miałam zastąpić ją przez okres 9 miesięcy.

Matko, jak ja się ucieszyłam!

Ale zaraz… Przecież to praca na pełen etat, a tutaj studia dzienne, praca, seminaria. Nie wiedziałam co zrobić.

Bardzo chciałam pracować, zarabiać „normalne” pieniądze, ale nie wiedziałam, co zrobić ze studiami na ostatniej prostej.

Plan zajęć wyglądał jak zwykle-zajęcia w środku dnia, dwugodzinne okienka- jak pogodzić to z pracą od 8 do 16?

I w końcu wymyśliłam!


Przeczytałam chyba cały Internet i wyczytałam, że istnieje coś takiego jak indywidualny tryb studiów. 
Na mojej uczelni, aby ubiegać się o taką formę studiowania,  trzeba było, po pierwsze złożyć podanie do dziekana i odpowiednio swoją prośbę umotywować. Do tego, najlepiej jeśli miało się dobre oceny z poprzednich semestrów i nie powinno być problemu.

Do tego musiałam załączyć zgody wszystkich prowadzących, z którymi miałam mieć zajęcia w danym semestrze, na indywidualny tok zaliczania przedmiotów. To wymagało trochę biegania za prowadzącymi, pisania maili i pomocy znajomych z roku w zbieraniu podpisów J

Tak też zrobiłam. Napisałam, że otrzymałam możliwość rozwoju zawodowego, że zależy mi na ukończeniu studiów, że mam wysoką średnią ocen itp. Itd.

Taki komplet dokumentów złożyłam w dziekanacie i finalnie otrzymałam pozytywną odpowiedź!

Pozostała kwestia „dogadania się” z prowadzącymi co do formy zaliczeń materiałów i egzaminów.
W zasadzie wszyscy byli bardzo przychylni i raczej bez problemu zgadzali się na mailowe zaliczenia, albo na uczestnictwo w południowych konsultacjach.

Jedynie moja promotor nalegała, abym chodziła na jej zajęcia oraz seminaria. Na szczęście odbywały się one w poniedziałki o 15:30, więc załatwiłam w pracy, że w poniedziałki będę pracować od 7:00 do 15:00, a później biegiem na uczelnię ;)

Moje studia należały do dość łatwych i przyjemnych- przynajmniej z mojej perspektywy, dlatego prace zaliczeniowe czy eseje i egzaminy nie stanowiły dla mnie problemu.

Miałam jednak trudności z zdyscyplinowaniem samej siebie do pracy. Cały czas odkładałam wszystko na później, bo „przecież do konsultacji było jeszcze dużo czasu”, a później budziłam się „z ręką w nocniku” i dużo rzeczy robiłam na ostatnią chwilę.

Często nie było też łatwo wstrzelić się w godziny konsultacji danego prowadzącego i zdarzało się, że musiałam na godzinkę czy dwie wyjść z pracy, aby załatwić co trzeba.

Brakowało mi też codziennych spotkań ze znajomymi z uczelni i takiego bycia „na bieżąco”, ale dobrnęłam do końca semestru. Obroniłam się z sukcesem i tak zakończyłam moją przygodę ze studiami licencjackimi.

Byłam raczej pozytywnie zaskoczona podejściem prowadzących, którzy cenili to, że chcę pracować i przeważnie szli na rękę jeśli chodzi o zaliczanie zajęć i materiału z całego semestru.

Równie ważna była dla mnie pomoc znajomych z roku, którzy byli na tyle pomocni, że udostępniali mi swoje materiały z zajęć i na bieżąco informowali o wszystkim, co dzieje się na uczelni.

Nie wiem jak wygląda to na uczelni technicznej- pewnie jest trudniej. Ale polecam taki system wszystkim, którzy chcą równocześnie pracować i dokończyć studia.

Oczywiście, pewnie nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę, ale na jeden semestr powinno się sprawdzić.

Aktualnie jestem studentką studiów zaocznych. O moich odczuciach i porównaniu ze studiami dziennymi opowiem Wam w kolejnym poście.

Pozdrawiam,


P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz